Szła plażą, boso po piasku. Słońce już zaszło, ale jeszcze dużo ludzi zostało, podziwiając kolory nieba. Nie wiedziała, jak się ubrać, nie chciała się przesadnie wystroić, chociaż to spotkanie było dla niej tak bardzo ważne. Ostatecznie zdecydowała się na zwiewną sukienkę w kwiaty, na którą narzuciła cieniutki, biały sweterek. Włosy upięła w niedbały koczek. Do lnianej torebki wrzuciła mały kocyk, może usiądzie gdzieś na plaży.
Kupowała dziś owoce na bazarze, odwróciła się i wpadła prosto na niego. Po tylu latach? Tutaj? Jak to możliwe? Przyjechała tu zaszyć się w samotni, z daleka od wszystkiego. Chciała mieć ciszę, spokój, chciała być anonimowa. Nie chciała z nikim rozmawiać. Chciała być sama, chciała pisać. I nagle on?!
Szła powoli, krok za krokiem, patrząc przed siebie. Fale obmywały jej bose stopy. Mijała dzieci, bawiące się na brzegu, ludzi siedzących, wpatrzonych w ślad po słońcu, które przed chwilą jeszcze tu było. Nie zwracała uwagi na nic. Krok, za krokiem na spotkanie. Coraz bliżej chwili, o której marzyła latami.
Bardzo daleko przed sobą zobaczyła go. To był tylko punkcik, ale wiedziała, że to on. Szedł na przeciwko niej, charakterystyczny biały turban odznaczał się na tle błękitno – różowego nieba. To on!
Szedł plażą, boso po piasku. Przed chwilą słońce zakończyło swój wieczorny spektakl. Miał na sobie lniane spodnie, białą koszulę, na głowie biały turban. Czuł ekscytację, przemieszaną z lękiem. Co ma powiedzieć? Jak się zachować? Nie widzieli się tyle lat i nagle wpadli dziś na siebie tutaj, na końcu świata. Przypadek? Nie potrafił jej nic powiedzieć, jak tylko zapytać czy spotka się dziś z nim na plaży po zachodzie słońca? I teraz widzi ją, jest jeszcze bardzo daleko. Przez tyle lat marzył o tej chwili, ale teraz czuł, że to jest tak niewiarygodne. Przyjechał tu na urlop, nawet bardzo nie skupiał się nad wyborem miejsca. Miało być ciepło, miało być morze i dobre jedzenie. I nagle tutaj ona?!
Kiedyś biegła na każde spotkanie z nim, podskakiwała z radości, że uda im się spędzić razem chociaż chwilę. A dziś idzie spokojnie, trochę niepewnie, nie wie, co może się wydarzyć.
Kiedyś porwałby ją w ramiona, całował do utraty tchu, głaskał jej włosy. Dziś jest inaczej, minęły lata, tyle się zmieniło.
Zbliżali się do siebie, już mogli iść i patrzeć sobie w oczy. Nie uśmiechali się, czuć było ich smutek i tęsknotę. Dotarli do siebie, tak jakby ktoś wymierzył kroki, stanęli przed sobą i mocno wtulili się w siebie. Bez słów. Stali tak bardzo długo, tak długo, nieruchomo, złączeni ze sobą jakąś niewyobrażalną siłą. Świat nie istniał, nic nie istniało. Ktoś obok nich przechodził, dzieci wybiegły z morza, pies tarzał się na mokrym piasku, a oni stali, wtuleni jakby byli jednym ciałem. Tyle lat marzyli o tej chwili, nie było dnia, żeby nie myśleli o sobie, wyryci na zawsze w swoich sercach. Teraz chcieli się nasycić dotykiem, zapachem. Każdego dnia budzili się i umierali z tęsknoty. A dziś mogli chociaż przez chwilę być razem.
Odsunął ją lekko od siebie i pocałował. Oboje tego pragnęli. Pocałunek był zachłanny, przesiąknięty rozdzierającą tęsknotą i smutkiem. Spojrzał w jej oczy, nie wypuszczając z ramion i powiedział: kocham cię na zawsze. Na zawsze – odpowiedziała ona.
Opuścili ramiona, minęli się i poszli dalej. Powoli, krok za krokiem. Każdy w innym kierunku.
Odchodziła, łzy płynęły jej po policzkach, nie mogła się odwrócić bo pękłoby jej serce. Płacz zamienił się w szloch. Dobrze, że robiło się już ciemno, nikt nie widział tego, co się z nią dzieje. Do domu, jak najszybciej do domu.
Odwrócił się jeszcze, ale zobaczył tylko jej oddalającą się sylwetkę. Miał ochotę pobiec za nią, znowu wziąć ją w ramiona, wykrzyczeć, że jest jego jedyną miłością w życiu, że dusi się bez niej każdego dnia. Zrobiło się ciemno, musiał wracać. W domu czekała żona.
Zostaw komentarz